Poezji pamięci żałobny rapsod
Coraz jej mniej we mnie,
A i w innych jakaś obca.
Coraz mniej zrozumiała,
Lub aż nazbyt oczywista, niezbita i niewątpliwa.
Wręcz powszednieje.
Jej rozbłyski to już nie supernowa;
Świeci monotonnie i razi tylko oślepiając wściekle,
Jak zwykłe tysiącwatowe żarówki.
Przestała pachnieć wiosną, latem, jesienią i zimą,
Odurza za to mdląco wonią tanich perfum
Pozostałą w zepsutej windzie do nieba.
Kamień jest zbitką atomów,
A serce –jedynie organem do przeszczepu
O dużym prawdopodobieństwie odrzucenia.
I ciągle, i wciąż to samo,
Jakby nigdy nigdzie nic się nie zdarzyło
Jakby nie miało się wydarzyć,
Nie na tym świecie.
A i w innych jakaś obca.
Coraz mniej zrozumiała,
Lub aż nazbyt oczywista, niezbita i niewątpliwa.
Wręcz powszednieje.
Jej rozbłyski to już nie supernowa;
Świeci monotonnie i razi tylko oślepiając wściekle,
Jak zwykłe tysiącwatowe żarówki.
Przestała pachnieć wiosną, latem, jesienią i zimą,
Odurza za to mdląco wonią tanich perfum
Pozostałą w zepsutej windzie do nieba.
Kamień jest zbitką atomów,
A serce –jedynie organem do przeszczepu
O dużym prawdopodobieństwie odrzucenia.
I ciągle, i wciąż to samo,
Jakby nigdy nigdzie nic się nie zdarzyło
Jakby nie miało się wydarzyć,
Nie na tym świecie.
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating