Gdzieś w listopadzie
Zabiorą matki parasole,
jak wcześniej chłopcy karabiny
i będą szły, jak siódma boleść
na ich mogiły.
Wyruszą z gór i tamte z dolin,
tak jakby wróg stał na granicy
i pójdą ciem zbudzone roje
w pożogę zniczy.
A kiedy staną przy mogiłach,
wytrzepią rosę z parasoli
jak powtarzalne karabiny
łuski z naboi.
Zamiast modlitwy, krople deszczu,
synowie Bośni, Srebrenicy.
Siódme boleści z siedmiu nieszczęść,
znów będą wracać ku granicom.
jak wcześniej chłopcy karabiny
i będą szły, jak siódma boleść
na ich mogiły.
Wyruszą z gór i tamte z dolin,
tak jakby wróg stał na granicy
i pójdą ciem zbudzone roje
w pożogę zniczy.
A kiedy staną przy mogiłach,
wytrzepią rosę z parasoli
jak powtarzalne karabiny
łuski z naboi.
Zamiast modlitwy, krople deszczu,
synowie Bośni, Srebrenicy.
Siódme boleści z siedmiu nieszczęść,
znów będą wracać ku granicom.
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
Moja ocena
Smutne...ten smutek wygląda na wieczny.My rating
My rating
My rating
My rating