mógłbym być
nie cierpię dzwonów bo biją na oślep
przywołując krucze zdzieranie gardzieli
i strach powieszony na wietrze czy karetkę
na sygnale z losem w cudzych rękach
a ja jak Chrystus na kolanach Marii
z wiecznym piórem trzymanym
do góry nogami nie potrafię zapisać
tylu niezauważonych znaków
między kolejnymi przewróceniami
stron ze zdjęciami z rodzinnego albumu
i chociaż pocztowe gołębie obsiadły dach
żaden list nie dotarł z tamtych stron
wchodzących we mnie tylnymi drzwiami
jak wchodzi się w bezcielesny mrok
z okna na czwartym piętrze potrzebuję
trochę więcej czasu by widzieć się
w zapachu świeżo skoszonej koniczyny
i locie trzmiela gdzie wszystko
działo się szybciej niż miało się dziać
kiedy chodziłem całkiem boso po
gorących piaskach żeby poznać samotność
w oswajaniu z plastikową porą kwitnienia róż
i wszystkimi zamyśleniami nad kształtem
kościelnych wież kolorami odchodów wróbli
i jazgotem rozwścieczonych szyn
czekanie przy studni na kukułkę z zegara
przedłuża się w chwilę którą czuję w kościach
niby na filmowym kadrze między wolnym
a szybkim jest bezruch i nikt nawet nie zauważa
że bardzo mnie nie ma jak ciepła w oczach
którego nie ma choć być powinno bo było
a mógłbym być przecież korą
na brzozie a nie leśną ściółką
przywołując krucze zdzieranie gardzieli
i strach powieszony na wietrze czy karetkę
na sygnale z losem w cudzych rękach
a ja jak Chrystus na kolanach Marii
z wiecznym piórem trzymanym
do góry nogami nie potrafię zapisać
tylu niezauważonych znaków
między kolejnymi przewróceniami
stron ze zdjęciami z rodzinnego albumu
i chociaż pocztowe gołębie obsiadły dach
żaden list nie dotarł z tamtych stron
wchodzących we mnie tylnymi drzwiami
jak wchodzi się w bezcielesny mrok
z okna na czwartym piętrze potrzebuję
trochę więcej czasu by widzieć się
w zapachu świeżo skoszonej koniczyny
i locie trzmiela gdzie wszystko
działo się szybciej niż miało się dziać
kiedy chodziłem całkiem boso po
gorących piaskach żeby poznać samotność
w oswajaniu z plastikową porą kwitnienia róż
i wszystkimi zamyśleniami nad kształtem
kościelnych wież kolorami odchodów wróbli
i jazgotem rozwścieczonych szyn
czekanie przy studni na kukułkę z zegara
przedłuża się w chwilę którą czuję w kościach
niby na filmowym kadrze między wolnym
a szybkim jest bezruch i nikt nawet nie zauważa
że bardzo mnie nie ma jak ciepła w oczach
którego nie ma choć być powinno bo było
a mógłbym być przecież korą
na brzozie a nie leśną ściółką
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
Moja ocena
bardzo liryczny , ciepłe zakończenie, ujawniające jak wszystko jest przelotne i może mignąć w samym oku.My rating