Poniektórego lata

author:  Kasia Dominik
5.0/5 | 2


Spocona noc, lipcowy księżyc w afekcie kilokalorii gwiazd
rejestruje warkot oddechu mknącego szosą oddechów.
Cofnięty licznik wskazuje ponad prędkość światła.
Na szybach osiada mgła kompulsywnych westchnień.
Wewnątrz pół echa łąk i zagonów pszenżyta,
zarośnięty zagajnik, jakiś motel, opuszczona pipidówa.
Wbijam pazury w jego tors, zęby w kaloryfer na brzuchu.
Głuchy szelest rozwiewa włosy i pieści po cebulki.
Męski ustrój cielesny wznosi się, by opaść z rozkoszy.
Wyszarpany świt ze szczytowania rozciąga nasienie
po splot embrionu dnia, przejeżdżając rondo na krechę.
Wstrząs anafilaktyczny przykleja usta do ust bez butaprenu.
Chcę wrzeszczeć, niech każdy i z osobna usłyszy, że
punkt G został osiągnięty. Supremacja zbieżności narządów
sprzęga i prowadzi na manowce, by wyhamować przed wytryskiem.
Świece gwałtownie iskrzą, zaliczając pełnię, a my
mijamy kolejny las, obłąkany zakręt i nie hamujemy przed czasem.

Kasia Dominik



 
COMMENTS


My rating

My rating:  

My rating

My rating: