historia pewnej przyjaźni - czyli rzecz o dwóch samotnych duszach
mam w sobie słupek rtęci
wyczuwam go dość wyraźnie
kiedy oczy robią się wilgotne
słupek pnie się w górę
gdy zasypiam
rtęć płynie prosto w serce
Michael, podejdź do mnie proszę!
zapaliłem świeczkę i ujrzałem jej twarz
naznaczoną łagodną siateczką zmarszczek
spytała czy mogę pogładzić ją po policzku
przytuliłem się do niej jak dziecko do matki
jej drżące palce szukały czegoś w moich włosach
spytałem czego tak usilnie poszukuje
"wiatru synku, wiatru"
dostrzegłem białego gołębia u jej wezgłowia
miał zranione skrzydło
po poduszce spłynęła strużka krwi
która była moją łzą
pamiętam spacer pośród drzew
kiedyśmy szczęśliwi
oderwali się na chwilę od ziemi
głowy zdobiły nam korony z ostrokrzewu
które mimo wiatru nie spadały
ja spleciony z jej myślami
ona we mnie oddechem
gdy wróciliśmy na salę
korony spadły z głów
raniąc do krwi
kiedy zasypia
siadam przy jej łóżku i zaczynam pisać
maczam pióro w kałamarzu pełnym słów
ozdabiam nimi niewinną biel kartki
i na chwil kilka zamykam zmęczone oczy
pod powiekami widzę kolejną starą duszę
z trzęsącymi się dłońmi i totalnym zanikiem pamięci
krąży wokół mnie i wciąż zadaje to samo pytanie
kiedy przyjdzie mama?
gdy otwieram oczy
ów staruszek znika
znikają litery z bieli kartki
a ja znowu mogę zacząć pisać
o jej łagodnej twarzy
wczoraj powiedziała że jestem jej księżycem
a ona jest moją ziemią
ja wodą
ona zaś solą
ja złotem
ona srebrem
wylał się ze mnie słupek rtęci
trwaliśmy w uścisku dwóch samotnych dusz
dzisiaj rano przyszedł ksiądz
położył dłonie na mojej głowie
i spytał kto mi uciął skrzydła
odpowiedziałem ciszą
on wiedział
wyczuwam go dość wyraźnie
kiedy oczy robią się wilgotne
słupek pnie się w górę
gdy zasypiam
rtęć płynie prosto w serce
Michael, podejdź do mnie proszę!
zapaliłem świeczkę i ujrzałem jej twarz
naznaczoną łagodną siateczką zmarszczek
spytała czy mogę pogładzić ją po policzku
przytuliłem się do niej jak dziecko do matki
jej drżące palce szukały czegoś w moich włosach
spytałem czego tak usilnie poszukuje
"wiatru synku, wiatru"
dostrzegłem białego gołębia u jej wezgłowia
miał zranione skrzydło
po poduszce spłynęła strużka krwi
która była moją łzą
pamiętam spacer pośród drzew
kiedyśmy szczęśliwi
oderwali się na chwilę od ziemi
głowy zdobiły nam korony z ostrokrzewu
które mimo wiatru nie spadały
ja spleciony z jej myślami
ona we mnie oddechem
gdy wróciliśmy na salę
korony spadły z głów
raniąc do krwi
kiedy zasypia
siadam przy jej łóżku i zaczynam pisać
maczam pióro w kałamarzu pełnym słów
ozdabiam nimi niewinną biel kartki
i na chwil kilka zamykam zmęczone oczy
pod powiekami widzę kolejną starą duszę
z trzęsącymi się dłońmi i totalnym zanikiem pamięci
krąży wokół mnie i wciąż zadaje to samo pytanie
kiedy przyjdzie mama?
gdy otwieram oczy
ów staruszek znika
znikają litery z bieli kartki
a ja znowu mogę zacząć pisać
o jej łagodnej twarzy
wczoraj powiedziała że jestem jej księżycem
a ona jest moją ziemią
ja wodą
ona zaś solą
ja złotem
ona srebrem
wylał się ze mnie słupek rtęci
trwaliśmy w uścisku dwóch samotnych dusz
dzisiaj rano przyszedł ksiądz
położył dłonie na mojej głowie
i spytał kto mi uciął skrzydła
odpowiedziałem ciszą
on wiedział
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating